03.01.2014
Zrozumieć billing…
Mój intelektualny dramat rozpoczął się tuż po tym, jak otworzyłem kopertę z rachunkiem za telefon. Roiło się od różnych tabelek, wyliczeń związanych z usługami, za które co miesiąc płacę. Niczego nie zrozumiałem…
Nie mam wątpliwości, że są na tym świecie ludzie ode mnie mądrzejsi. I wcale nie mam na myśli Kopernika, Skłodowskiej-Curie czy innych żywych, tęgich umysłów świata nauki. Mam na myśli zwykłych ludzi. Bardzo mnie to cieszy i napawa optymizmem, że są mądrzejsi ode mnie, gdyż wychodzę z założenia, że przebywając wśród tytanów intelektu, można się jeszcze czegoś więcej nauczyć, słowem – rozwinąć. Zastanawiam się, jak bardzo mądrymi ludźmi muszą być twórcy billingów operatorskich, których – być może, jako człowiek prosty i prostolinijny, nie rozumiem.
Mój intelektualny dramat rozpoczął się tuż po tym, jak otworzyłem kopertę od operatora z grudniowym rachunkiem za telefon stacjonarny. Faktura na niską kwotę nie zrobiła na mnie wrażenia, ale postanowiłem zainteresować się billingiem, w którym roiło się od różnych tabelek, wyliczeń i przeliczeń związanych z moimi darmowymi usługami, za które co miesiąc płacę. I albo jestem kretynem, albo tylko ćwierć inteligentnym człowiekiem, ale przyznać muszę, że próba rozliczania, a co dopiero zrozumienia poszczególnych elementów faktury, była w konflikcie z logiką. Być może tylko ja tak mam, ale siląc się na ten felieton, nie ukrywam, że mam nadzieję, że spotkam także kogoś, kto tak samo jak ja, nie rozumie billingu operatora…
Bardzo podobny stan psychiczny miałem też niedawno, gdy dostałem rachunek rozliczeniem zużycia gazu. Miałem wrażenie, że musiałbym skończyć co najmniej Politechnikę Łódzką, by zrozumieć szczegółowe wskaźniki i tabelki. Będąc złośliwym, poszedłem do mojego kolegi po wspomnianej uczelni wyższej, który także nie zrozumiał rachunku z gazowni, a w drodze odreagowania, raczył się upoić alkoholem. Nieco podniosło mnie to na duchu i postanowiłem szczegółowo przyjrzeć się billingowi od dostawcy prądu. Już po chwili poszedłem w ślady kolegi, ponieważ nie zrozumiałem nic. Jakieś opłaty za przesył, za gotowość przesyłu. Ale ile do cholery kosztuje kilowatogodzina? Z rachunku się nie dowiedziałem…
Po tak traumatycznych doświadczeniach, zacząłem studiować rachunki od trzech innych operatorów telekomowych. Miały ze sobą coś jakże wspólnego. Zagmatwany billing… Resztkami sił, zbulwersowany, sponiewierany i utrapiony rozum trafił na informację, że Urząd Komunikacji Elektronicznej przeprowadził kontrolę, z której wynika, że ponad połowa tabletów dostępnych na polskim rynku nie spełnia wymagań formalnych lub technicznych. Chodziło o laboratoryjne badania sprzętów oraz oznaczenia zgodności symbolem „CE” na produkcie, jeśli spełnia on normy. No właśnie… Jakie to są normy? Resztki rozumu podpowiadają mi, że chodzi o to, by uruchomiony tablet nie powodował np. trzasków w moim radiu firmy Unitra, tudzież telewizorze (jak wiadomo, marki Rubin). Normy te przewidują też, że tablet podłączony do gniazdka z prądem nie odetnie od energii połowy ulicy.
Nie mam pretensji do UKE, że robi sobie badania i nakłada kary na różnych producentów. Mam tylko pretensje, że dba o to, by na produkcie były jakieś znaczki, jakieś symbole w instrukcji obsługi, a statystyczny Kowalski i tak niewiele z nich zrozumie! Podobnie, jak nie rozumie przeróżnych oznaczeń i wyliczeń na billingach. Jako konsument mam chyba prawo domagać się rozliczenia usług za które płacę w zrozumiałej formie, a nie zagmatwanej, jak na billingach operatorów i dostawców różnych mediów. Podobnie ze sprzętem elektronicznym. Nie wymagam, by producent do tabletu dokładał wyniki ekspertyz badań laboratoryjnych sprzętu, lecz tego, by w sposób zrozumiały, a nie jakimś piktogramem informował mnie, że mój telewizor Rubin nie wejdzie w konflikt z tabletem chińskiej produkcji niszowej! Znaczy, że tablet nie będzie śnieżyć…
Komentarze