07.09.2015
Znajdź złoty pociąg telefonem!
Polskie i zagraniczne media zwariowały na wieść o pociągu pełnym złota, który naziści ukryli pod Wałbrzychem. Na rynku zabrakło wykrywaczy metalu! Na szczęście w sklepach z aplikacjami aż roi się od programów, które pomogą znaleźć owiany legendami skład…
W tym tygodniu miałem nieprzebraną ochotę zakpić sobie o tym, jak bardzo niebezpieczne dla serwerów Google są pioruny. Cóż, siły natury – jak wiemy, są bezwzględne. Dawno temu, ludzie żyjący w chatach krytych strzechą, w czasie burzy wystawiali święte obrazki w oknie, co podobno chroniło przed piorunem zsyłanym przez Szatana. Za Atlantykiem, czyli tam, gdzie dziś urzęduje firma Google, której piorun brutalnie spalił dwa serwery, a z nimi dane użytkowników, obrazki świętych w trakcie burz widniały w oknach do dnia 15 czerwca 1752 roku. Tego dnia, pewien niespokojny człowiek o imieniu Benjamin i nazwisku Franklin, wynalazł piorunochron. Później założył Stany Zjednoczone, gdzie na dachach domostw i firm zaczęły pojawiać się żelazne pręty, którymi coraz bardziej oświecona ludzkość zaczęła ujarzmiać diabelskie wyładowania atmosferyczne. Czy piorunochron strzegł serwerów Google? Diabli wiedzą. Pewnie tak, ale z pewnością chłopaki majstrujący przy naszych kontach Gmail tego dnia nie wystawili świętego obrazka w oknie i prawdopodobnie dlatego tysiące klientów straciło swoje dane. Jestem tego pewien…
Ale nie o świętych obrazkach w oknach i piorunochronach chciałem Wam napisać w tym tygodniu, tylko o czymś o wiele ważniejszym. Oczy całego świata zwrócone są bowiem na Wałbrzych – maleńkie miasto na Śląsku, gdzie rodacy z wypiekami na twarzach i wykrywaczami metalu poszukują legendarnego Złotego Pociągu. Ponieważ wspomniane wykrywacze stały się towarem tak chodliwym, że całkowicie zniknęły z rynku, jestem rozczarowany obojętnością programistów wobec tej sensacji. Ani na Androida, ani na iOS ani na Windows, nie powstała ani jedna aplikacja mobilna, która traktowałaby na poważnie o tej sensacji. Oczywiście znalazłem wiele programów, które z powodzeniem zamieniają telefon komórkowy w wykrywacz metalu! I to jest hit! Pierwszą tego typu aplikację – Metal Detector pobrałem wiele lat temu na telefon HTC HD2. Z łezką w oku wspominam jazgot Szanownej Małżonki, przy której wskaźnik wykrycia metalu w telefonie szalał. Kobieta ze złota! Ale nerwy do mnie, to ma z żelaza… Co ciekawe, przy koledze z endoprotezą, telefon milczał…
Powiadam Wam, roi się w sklepach z aplikacjami od programów, które pomogą odnaleźć pod Wałbrzychem legendarny pociąg ze złotem. Co jeden, to lepszy! Ale nie o tym tak naprawdę, chciałem napisać Wam w tym tygodniu, lecz o draństwie, jakie do białej gorączki doprowadziło mnie w podróży na ukochane Kaszuby. Jak już wcześniej pisałem, zdarzyło mi się tam błądzić w blasku Księżyca polnymi drogami. Na jednej ze stacji benzynowych kupiłem ładowarkę samochodową. Cena była przystępna. Może dlatego, że ładowarka nie chciała karmić prądem smartfona z nawigacją. Na kolejnej stacji kupiłem drugą. Tej samej firmy. Cena – również przystępna, lecz szybko okazało się, że mam już dwa urządzenia, z których mogę sobie zrobić sznurówki do butów. Nie chciało mi się wracać na stację i tracić paliwo oraz czas na reklamację. W drodze powrotnej z wakacji, na kolejnej stacji tego samego giganta paliwowego, z ciekawości zakupiłem kolejną ładowarkę do telefonu. Firma ta sama, cena ta sama, efekt ładowania ten sam. Ponieważ upajam się teoriami spiskowymi, jak choćby ta z pociągiem pod Wałbrzychem, jestem niemal pewien, że bystry dystrybutor wypchnął na rynek dużą ilość tanio kupionego chłamu – czytaj – niesprawnych urządzeń, których ludziom w podróży nie będzie chciało się reklamować. Być może się mylę i na stacjach benzynowych nie sprzedaje się w ten sposób elektro-śmieci. Trzy trefne ładowarki tej samej firmy kupione w trasie to zapewne moje zezowate szczęście. Ale czy ja faktycznie o tym chciałem Wam napisać w tym tygodniu? Cholera, nie jestem pewien…
Komentarze