20.07.2015
Zapatrzeni
Boleśnie przekonałem się o tym, jak bardzo absorbują użytkownika smartfony z ekranem dotykowym, wchodząc podczas pierwszego spaceru z tym ustrojstwem na stojak rowerowy. Tylko złośliwy typ mógłby powiedzieć, że miałem więcej szczęścia niż niewiasta z Tczewa…
Do niedawna myślałem, że tylko ludzie z kilkoma promilami alkoholu we krwi mają takie kocie szczęście, że zawsze spadają na cztery łapy. A to z okna, a to z balkonu, a to z mostu. O różnych szczęśliwych przypadkach się słyszało lub czytało. Śledząc kroniki policyjne, zawsze miałem ubaw z tekstów „Wypadł z czwartego piętra i przeżył. Miał 12,5 promila”. Czy telefony komórkowe także uposażają człowieka w takie samo szczęście, jakim mogą pochwalić się bohaterowie policyjnych raportów przyłapani na tęgiej bani? Być może jest to temat do jakiś głębszych badań, a nie tylko lekkich wniosków? Bo jak inaczej wytłumaczyć przypadek 17-latki z Tczewa, która szła mostem zapatrzona w swój telefon (bo akurat pisała SMS) i nie zauważyła dziury w kładce, przez którą spadła do Wisły z wysokości dwudziestu metrów? Jestem przekonany, że coś podobnego przeżyłby wyłącznie solidnie spojony obywatel. Kobieta na szczęście przygodę z dziurą w moście przeżyła. O telefonie komórkowym, który był przyczyną wypadku, media się nie rozpisują. Pewnie miał wielki, 40-calowy wyświetlacz, który kompletnie pochłonął niewiastę. Szczęście, że nie rzeka…
Tu raz kolejny wskażę wyższość telefonów starej generacji, ot choćby mojej Nokii 3110, która pozwalała mi redagować bezbłędnie SMS-y bez zerkania na klawiaturę. Konia z rzędem temu, kto napisze na ekranie dotykowym SMS bez patrzenia na ekran telefonu. Nie da się! Współczesne ustrojstwo wymusza uwagę użytkownika. Nie jak telefony z początku Millenium. Ich układ klawiatury pozwalał autorowi tego tekstu przemierzać z dziejnikarskiego obowiązku ulicę Piotrkowską i podczas innych czynności reporterskich, tj. redagowanie SMS-a, koncentrować się nie na jakimś cholernym wyświetlaczu, tylko na tym, co na ulicy dla męskiego oka najmilsze… Boleśnie przekonałem się o tym, jak bardzo absorbują użytkownika smartfony z ekranem dotykowym, wchodząc podczas pierwszego spaceru z tym ustrojstwem na stojak rowerowy. Tylko złośliwy, nieempatyczny, gburliwy typ mógłby powiedzieć, że miałem więcej szczęścia niż niewiasta z Tczewa…
Współcześni zapatrzeni w swoje telefony, określani są przez naukę jako „pokolenie head down”. Niedawno solidnie przejechałem się po twórcach gogli z wirtualną rzeczywistością. Po wydarzeniu w Tczewie myślę sobie głośno, że może gdyby ta pani zamiast ekranu telefonu miała takie gogle… Gdyby tam jakaś nawigacja podpowiedziała jej „UWAGA! przed tobą dziura! Przed tobą dziura!”, „Pull up! Pull up!”, „Wisła ahead! Wisła ahead!”, do tak dramatycznej sytuacji nigdy by nie doszło…
Piszę tak i piszę, i przez cały czas wspominam sobie wycieczki w delegacje z pewnym niewymownie pozytywnym wariatem, jakim zjeździłem nasz kraj w czasach telefonów analogowych, można rzec – „bezdżipiesowych”. Piotruś potrafił jedną ręką doprowadzić swój wóz z Łodzi do Gdańska, a drugą – przez całą trasę nadrabiać zaległości w korespondencji esemesowej. Rzecz jasna, nie odrywając wzroku od drogi. Z Nokią 6310i. Nigdy jako ateista nie zmówiłem więcej pacierzy, jak w trakcie tych wycieczek…
Komentarze