24.04.2015
Wszyscy jesteśmy złodziejami prądu?
Kiedy sąsiad podłączy się do licznika sąsiada i kradnie prąd, jest wielkie larum z policją w tle. Gdy zaś Kowalski ładuje swoją komórkę gdzie tylko się da, byle nie w domu, o kradzieży jakoś się nie mówi. A przecież jest…
Choć nazywam się inaczej niż Kowalski, złapałem się na tym, że bardzo często kradnę prąd. Ba! Jako człowiek uczciwy i prostolinijny w swojej pokrętności, złapałem się nawet na tym, że chciałbym dobrowolnie poddać się karze i zapłacić za notoryczne podładowywanie swojej komórki w różnych miejscach. Ale nie wiem jak! Nie wiem ile! Nie za bardzo też wiem, komu! Wiem tyle, że kradnę. O! Choćby w redakcji! O Jezusie! Kradnę prąd w miejscu pracy, wszak guzik z pętelką mojego wydawcę powinno obchodzić, że mój telefon zaraz padnie, a i komputer także lepiej działa gdy jest podpięty do kuszącego wielu takich jak ja, gniazdka z prądem… Pociesza mnie jedynie to, że nie jestem w tym procederze sam, a im więcej użytkowników smartfonów, tym prawdopodobieństwo tego procederu w społeczeństwie niepokojąco rośnie i pewnie jest przerażająco gigantyczne.
Wizytując niedawno jedną z łódzkich stacji benzynowych, jako człowiek w miarę kulturalny (choć różnie z tym bywa, gdy trafiam na chama), zapytałem pracowników obsługi, czy wzorem dwóch panów karmiących energią swoje (a może i kradzione) telefony przy stoliku, mogę podłączyć gada, skamlącego w kieszeni o prąd. Pani o przeuroczym uśmiechu i dekolcie skinęła głową i pozytywnie przychyliła się do mojej prośby. Karmiąc telefon prądem, nie ustawałem w dziejnikarskim trudzie. Przesłuchałem wspomnianą na okoliczność, która powiedziała mi, że niemal standardem są już na tej stacji wizyty ludzi podładowujących sobie nie tylko telefony komórkowe, ale nawet po dwa power banki. I choć przeciwwskazań ku temu właściciel firmy nie ma, grzeczność nakazuje, że wypadałaby przynajmniej zapytać o zgodę na użyczenie prądu. Rzadko kto zapyta…
Czytelniej, choć nie tak do końca jest w niektórych łódzkich szpitalach. Kiedy odwiedzałem znajomą, na korytarzu widniała kartka z treścią wzywającą do wniesienia opłaty za ładowanie telefonu czy laptopa w kwocie 10 zł. Niby niedużo, ale i niemało. Komu i gdzie ją wnieść? I dlaczego tak drogo, gdy ktoś jest np tylko na trzy noce? I jakie jest realne zużycie prądu i jego koszt? I z kim do diaska o tym pogadać? A przepraszam, rachunek za usługę od kogo dostanę? I czy można kartą? To były trudne pytania, na które siostra oddziałowa odpowiadać mi nie potrafiła. Ordynator odesłał do dyrekcji, a tam mieli ważniejsze sprawy niż moja. Ładują więc pacjenci, nie płacą, bo choć ile wiadomo, to za ile tego prądu i komu – już nie za bardzo…
Powyższy, to skrajny przypadek i lepiej w szpitalu prądu ne kraść. O wiele etyczniej jest robić to np. w kawiarniach. Kiedyś w stylowym lokalu Kofeina, blisko naszej redakcji, widziałem pana, który z eleganckiej torebki wyjął laptopa, a w ślad za nim przedłużacz z listwą, do której podłączył jeszcze dwa telefony i power bank. Czy konsumpcja prądu wliczona jest w konsumpcję kawy? Tutaj, ale i w pozostałych przypadkach także, to już chyba wyłącznie kwestia dobrego smaku…
Jak na malkontenta przystało, co zarzucał mi po moim ostatnim felietonie czytelnik Freshprince, wypada mi się usprawiedliwić, dlaczego znowu marudzę. Otóż drogi panie Freshprice, odwiedził mnie niedawno w moim biurze pewien – wydawało mi się kulturalny pan, który tak jak u siebie w domu (albo i nie), rozmawiając ze mną, wyjął z plecaka ładowarkę do telefonu, i bez pytania, nie przerywając swojego wywodu, włamał się do mojego gniazdka elektrycznego. W tej jednej chwili spłonąłem z wściekłości. Nie zapytał o zgodę. Bezczelnie kradnie prąd. Najbardziej jednak wkurzyło mnie, że sam często robię tak samo… A Wy?
Komentarze