Quantcast

adplus-dvertising
Felietony Wspomnień żar

15.04.2016

Wspomnień żar

Niewiele brakowało, a już byście nie czytali tego felietonu. Już by redakcja mnie nad dołkiem wspominała (mam nadzieję, dobrze). Prawie utopiłem się w łyku porannej kawy, kiedy Facebook wyświetlił mi „wspomnienie” na osi czasu. Jako człowiek, który zwykle mawia poezją, między frazy wdarło się mięso. No żesz…

Kląłem wierszem w żywe kamienie z dwóch powodów. Po pierwsze, na Facebooka, który kopie swoimi zuckerbergowymi szpadlami w moich wpisać. Nie zawsze re-ga-do-wa-nych w wybitnej kondycji psychofizycznej. Oczywiście dałem im na to zgodę. Bo kto czyta od dechy do dechy zawile zredagowaną politykę prywatności, opublikowaną czcionką w rozmiarze 4? Gdy już napsułem sobie krwi na inwigilację twórców twarzoksiążki, zacząłem wściekać się na siebie. – Po cholerę ja to zdjęcie dodawałem? Zdjęcie, o którym chciałbym zapomnieć, bo już jej nie ma! Ona jest przeszłością! Nie była tak dobra, jak wyglądała! Zdjęcie, które powinno zostać co najwyżej na osi czasu wyświetlanej w myślach. Każdy takową posiada, pod warunkiem, że jego umysł funkcjonuje tak sprawnie, jak serwery pana Marka Z.

Z racji tego, że nie raz już pierwszy topiłem się w łyku kawy przez sentymentalność Facebooka, który w trosce o moje dobre samopoczucie, przypomniał mi, co wyprawiałem pięć lat temu lub mniej, szybciutko usunąłem z osi czasu niezręcznego paszkwila, którego sam sobie smartfonem wyhodowałem. I te ich tłumaczenia – „Przepraszamy! Wiemy, że nie zawsze trafiamy w punkt”. Szlag by Was! Gdyby Szanowna Małżonka zobaczyła ją… Nagusieńką… Wtedy myślałem, że cudowną… Okrąglutką… Idealnie gładką… Wyglądająca na subtelną, a nie ordynarną jak krowa na pastwisku… Moją nową wówczas miłość, którą… ach… Przeklęty smartfon… Chwila słabości… Gdyby ją Szanowna Żona widziała… Gdyby się o niej dowiedziała… Gdyby ta krótka, kosztowna, przelotna znajomość wyszła na jaw… W odróżnienia od niemot Zuckerberga, Szanowna Małżonka z pewnością trafiłaby w punkt na mojej łysiejącej potylicy. Wtedy z pewnością nie czytalibyście tego felietonu. Mój naczelny żyłby spokojniej bez przeszkadzacza w redakcji, Jego Miłość Wydawca nie traciłby pieniędzy na wierszówkę, którą roztrwaniam na uciechy, a nad dołkiem koledzy redaktorzy (i może czytelnik jakiś też), wspominaliby mnie dobrze. A wszystko przez chwilę słabości, w której pięć lat temu pochwaliłem się światu nową – jak to w romansach bywa – wyidealizowaną blaszką do mojej perkusji. Piekielnie droga, stresująca z niej kochanka…

Nie minął kwadrans od tego, jak ochłonąłem po bezkompromisowym i przez siebie wyłącznie inspirowanym ataku Facebooka na moją przeszłość, a na ekranie komórki wyświetliło się wróżące kłopoty połączenie przychodzące. – Porozmawiamy w domu… – ucięła krótko poślubiona kobieta, nie dając mi szans dojść do głosu. Nie wiem, czy dzwoniła w sprawie owego cholernie niezręcznego zdjęcia, które obnażył dziad Zuckerberg, czy jakieś inne „wspomnienie”, które Facebook obiecał mi wyświetlać rzadziej. Szlag by te wspomnienia…

Ze wszech umysłowych sił chciałem zabrać się w tym felietonie za poważny temat, ale jak zwykle mi nie wyszło. Zbierałem się rozprawiać o tym, jak to lekarze specjalnymi grami komputerowymi uczą dzieci… siusiać. Tak są kilkuletnie biedactwa zapatrzone w ekrany różnej wielkości i rozdzielczości, że zapominają o sikaniu – podał „Dziennik Łódzki”. Gazeta grzmi, że współcześni rodzice nie radzą sobie wyrabianiem nawyku oddawania moczu przez swoje coraz bardziej multimedialne pociechy. Może też są zapatrzeni w swój telefon? Z drugiej strony, czy to aby ciekawy temat do rozprawiań?

Facebook

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top