23.03.2015
Wielkie odchudzanie w smartfonie!
Wiosenne odchudzanie się zaczynamy od instalowania w smartfonach sportowych i dietetycznych aplikacji. Lansujemy się wynikami na portalach. Tymczasem dla koneserów kanapowego stylu życia nie ma ani jednej aplikacji…
Jak co roku startuję na wiosnę z mocnym postanowieniem. Za cztery- no, góra pięć miesięcy będę symbolem seksu, ciachem redakcji, misterem dzielnicy, tytanem kondycji i w ogóle – kulturystą. Może dlatego, że nie korzystałem dotąd z żadnej aplikacji sportowej w smartfonie, w tym mocnym postanowieniu trwałem aż do jesieni, rzecz jasna – nie robiąc nic więcej prócz trwania. Zawsze wtedy dopadało mnie jeszcze mocniejsze postanowienie, że za rok na pewno mi się uda. I tak, od lat mój sportowy sukces jest – nie powiem, że zaprzepaszczony, ale w bliżej nieokreślonej przyszłości…
Od jakiegoś czasu, na Facebooku atakują mnie posty znajomych na temat ich wyników sportowych. Oczywiście bierze mnie wtedy jasna cholera, bo ja oczywiście zamiast ruszyć dyskusyjnie zgrabny zad ze stołka, trwam w swoim postanowieniu. – Zobacz! Zobacz! A Twój kolega? Proszę! Równik przeszedł piechotą! – mobilizują melodyjnie struny głosowe Szanownej Małżonki. Inny sportowy ekshibicjonista, screenem jakiejś tam aplikacji w swoim smartfonie chwali się, że wieczorkiem przebiegł 3 kilometry dookoła swojego bloku. Czyli tyle, ile ja prawdopodobnie przebiegłem może w ciągu całego swojego życia. Kolejny szczyci się na fejsie, że przepłynął na osiedlowym basenie dystans jak Atlantyk szeroki… Czapka z głowy! No i jak się tu nie pociąć, czytając coś takiego?! Jak żyć? Leżąc na kanapie dochodzę do dość prostego wniosku, że to wszystko bujdy. Z pewnością fałszują te wszystkie aplikacje, krokomierze i inne Endomonda, żeby zepsuć mi krew i lansować się w mediach społecznościowych! Ech…
Ta zmora aplikacji treningowo-kulinarnych zaczęła się już w czasach Symbiana. W prostych Nokiach uduchowiony sportowo lud mógł sobie wklepać dane wprost z sufitu, tyle że raczej tego nie robił, bo nie były one takim narzędziem lansu jakim są dziś. Śmieszy mnie, gdy czytam u znajomego na profilu, że pożarł sałatkę z taką a taką liczbą kalorii i spali to jak przejdzie dwadzieścia kilometrów. To jest chore! Próbując uzdrowić kolegę z dawnych lat, dzwonię do niego i pytam, czy jego aplikacja także poinformuje o tym, kiedy po tych kilometrach, sałatka zacznie całkiem nowe życie? W słuchawce cisza, a po jakimś czasie zauważam, że wśród znajomych na Facebooku, jakby o jednego mniej. Cóż, może czasem warto zgubić nie tylko zbędne kilogramy, ale i ludzi, którzy kiepsko znoszą konstruktywną jak mniemam krytykę?
Roi się od aplikacji dla wiosennych amatorów odchudzania i aktywnych sportowo. Zwłaszcza dla tych, którzy pragną pochwalić się o tym całemu światu. Nie znalazłem natomiast ani jednej aplikacji dla koneserów kanapy. Ani jednej apki dla bywalców fastfoodów, którzy mogliby podzielić się z całym światem liczbą zeżartych hamburgerów i frytek na dobę. Bo i po co? – zapytacie. A czemu by nie? Skoro inni mogą przed całym światem chwalić się pochłanianą zieleniną i milionem przespacerowanych kilometrów, to dlaczego nie chwalić się czterema wciągniętymi nosem hamburgerami, dwiema pizzami? Czy to jakiś obciach jest? Aplikacja dla śmieciożerców z łatwością mogłaby wyliczyć jak blisko są do różnych chorób wynikających np. z otyłości. Czy to nie jest kuszące, drodzy programiści? Nie znalazłem też ani jednej aplikacji dla śpiochów, którzy mogliby dzielić się ze światem liczbą przespanych godzin i procentu życia. Co takiego złego jest w leniwym, kanapowym, kulinarnie samobójczym stylu życia z mózgiem wbitym w telewizor, że żaden programista się nad nim nie pochylił? A może ja źle szukałem?
Komentarze