31.08.2015
W szczerym polu wirtualny krzyż
Cztery nawigacje prowadziły mnie po drogach polnych powiatu lęborskiego. Nocą. Z pomocą przyszedł Księżyc, gwiazdy, ciut bełkotliwy bo nieco zapijaczony język ojczysty i zwykła, papierowa mapa, którą całowałem…
W drodze do Czołpina, gdzie bez używek udaje się zapomnieć o nowych technologiach oraz rozlicznych paranojach naszych czasów, Szanowna Małżonka z wolna psychicznie oswajała się z perspektywą spędzenia nocy w naszej jeżdżącej skrzynce na listy. Bez kąpieli. Bez suszarki do włosów. Bez Wi-Fi. Pełen surwiwal. Wszystko przez zepsutą ładowarkę samochodową i dwie jej następczynie – kupione w trasie jako już niesprawne. Pierwszy – wbrew zapewnieniom, że doprowadzi nas prosto do celu, tuż przed Lęborkiem pożegnał się z nami Krzysztof Hołowczyc. Z pomocą przyszedł smartfon mojej pilotki, którego bateria także nie pozwoliła na długie podziwianie nocnych uroków… dróg polnych powiatu lęborskiego, na które skierowała nas nawigacja Google.
Mój umysł musiał być bardzo poważnie osłabiony, że chciałem zapiaszczonym „skrótem” jechać przez najbliższe 40 kilometrów. Szanowna Małżonka prawie uroniła łzę, po tym, jak nawigacja Google rekomendowała coraz głębszą penetrację okolicznych bagien i traw. W końcu padła. Został iPad bez 3G. Choć naładowany, mógł najwyżej robić za latarkę. Wybaczyłem mu, bo od pierwszego tygodnia użytkowania, postrzegam to urządzenie w kategorii inwalidów wojennych rynku IT. Drugi tablet z Androidem, szukał zasięgu sieci GSM i GPS z takim samym powodzeniem, jak łysy włosów na głowie. Ponieważ był słaby na baterii, niebawem też padł. Całkowicie rozładowani, stanęliśmy w polu, gdzie krzyżowały się ze sobą polne drogi. Wjechaliśmy w nie, bo Szanowna, prawdopodobnie niechcący, za życia swojego smartfona kliknęła opcję prowadzenia do celu najkrótszą z dróg. No, chyba, że wiedziała co czyni i np. chcąc zasmakować prawdziwej przygody, świadomie zmieniła ustawienia w nawigacji. A na polnych drogach, powiadam Wam – przygoda jak u Indiany Jones’a i high life rodem!
Sikający pod drzewem rolnik przecierał oczy ze zdziwienia na nasz widok. Zapytany w szczerym polu tuż przed północą o to gdzie jesteśmy, niezdarnie upychając narząd w spodniach, zaczął bełkotać tak nieskładnie, że jak uwielbiam ludzi, zrezygnowałem z dialogu w obawie, by nie dowiedzieć się, że wylądowałem np. w Norwegii. Dwa kilometry dalej spotkałem równie trzeźwo myślącego chłopa, którego do domu prowadził pies. Gdyby to była wigilia, pies pewnie powiedziałby mi, gdzie jesteśmy. Panu, mimo najszczerszych chęci się nie udało… Jechaliśmy polami dalej w stronę świateł domostw, starając się od kogoś dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Naszym wybawieniem mógł okazać się kolejny pijany gospodarz, podpierający całym swoim organizmem piękny, stary dąb. Z daleka wyglądał jak wisielec, przez co poziom kortyzolu w organizmie Szanownej Małżonki osiągnął najwyższy poziom. Zapytany o to, gdzie jesteśmy, jak poprzednicy, nie umiał odpowiedzieć nic konkretnego, poza: „Heeeeniek! Heeeeniek!”. Ucieszyłem się, bo niezdarne lecz swojsko brzmiące Heniek, nie skłaniało mnie do rozważań o tym, czy aby przypadkiem wirtualna mapa Google’a nie wyprowadziła nas gdzieś pod Oslo.
Nie potrafię Wam opisać jak wielką radością była dla nas tabliczka na jednym z domów, informująca, że wbrew zapewnieniom naszych informatorów, nie przeprawiliśmy się gdzieś pod fiordy, lecz błądzimy po wsi Niebędzino. Całowałem papierową, analogową, pozbawioną pikseli i żeńskiego głosu mapę, dzięki której mogłem kontynuować dalszą drogę, bez konieczności nocowania w samochodzie. Szanowna Małżonka – jak wiadomo – sprawca całego zamieszania, płakała z radości na myśl o ciepłym prysznicu i posłaniu wygodniejszym od fotela naszej skrzynki na listy z kołami.
Jadąc nocą wąskimi drogami gminy Smołdzino, przypomniały mi się stare harcerskie czasy, kiedy komórki nikomu się nie śniły, a niezalogowany w sieci człowiek z nudów błądził z kompasem po lasach, ucząc się odnajdywać w terenie. Przypomniałem sobie o Księżycu. Po której stronie był, gdy jechaliśmy. Musi być po przeciwnej, by zawrócić. Gwiazdy, także są świetnym narzędziem nawigacyjnym. Szkoda, że nie uczą o tym w szkołach, a wylogowany człowiek traci poczucie bezpieczeństwa w tych wirtualnych, wspaniałych czasach. Ręka do góry, kto potrafi używać kompasu? Najtańszy i przydatny można kupić za kilka złotówek. Dbajcie o swoją wiedzę nie mniej niż o prąd dla swoich urządzeń. Nie ufajcie im, lecz swojej wiedzy. Wtedy nie będziecie musieli rozmawiać z pijakami spotkanymi w szczerym polu przed północą.
Komentarze