Quantcast

adplus-dvertising
Felietony U fryzjera

11.01.2015

U fryzjera

W czasach kiedy miałem włosy na głowie, telefony komórkowe nie były tak popularne, jak obecnie. Dziś telefonów na kilometr kwadratowy mojego miasta, jest może i więcej niż głowa moja zliczy włosia. Wędrując po starym osiedlu, wszedłem do zakładu fryzjerskiego…

Obcinałem w nim włosy z ojcem, a nawet z dziadkiem. Ku mojemu zdumieniu nadal funkcjonuje. Nie zgasiła go era tanich maszynek do strzyżenia z marketu i prawie nic się w nim w środku nie zmieniło. No, może z wyjątkiem fryzjerów, kilku kolorowych reklam farb do włosów dla tych, co mają co farbować i gigantycznych suszarek w damskiej części salonu. Zamieniały one kobiety w astronautki. Ich szum porównywalny był z rykiem silników rakietowych. Jedna nawet odleciała, kiedy grzałka zaczęła palić jej włosy. Te kombajny całkowicie zagłuszały wszelkie rozmowy o rajstopach, jakie toczyły się w salonie oraz radio – jedyne medium lat 80-tych dostępne na sali, które można powiedzieć, przetrwało. Tyle, że w postaci telefonu fryzjera z odpaloną aplikacją Spotify.

Skanowałem wzrokiem każdy fragment ściań, jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Przebywając w salonie i udając, że czekam na swoją kolejkę, przypomniało mi się, że dawniej jedynymi dźwiękami, jakie słyszałem w tym miejscu był szelest wściekłch nożyczek, wulgaryzm zaciętego brzytwą klienta, po nim wulgaryzm fryzjera Staśka i radio grające cichutko w tle. Tymczasem bez włosów na głowie nie mogłem ani przez chwilę pozbierać myśli, bo choć rakietowych suszarek w damskiej części już nie było, to ryczące głośniki i smartfony klientów oraz wyrwane z kontekstu rozmowy telefoniczne strzyżonych już gości z słuchawkami Bluetooth w uchu, zgotowały kakofoniczny bigos, który był nie do przełknięcia. Szczerze współczuję fryzjerom. Ściany niby te same, ale sposób bycia klientów czasy wypracowały całkiem inny.

Długo nie zapomnę widoku mężczyzny strzyżonego na fotelu, który przykryty od szyi w dół wielką płachtą, usiłował coś komuś odpisać na Facebooku czy innej bezludnej wyspie Internetu. Walczył biedak i męczył się by bez poruszenia głową odpisać wielkim Note’m. Fryzjer w trosce o komfort klienta, na chwilę przerwał pracę. Dostał SMS. Panowie tak sobie przez chwilę pisali. Później nożyczki znów szły w ruch i znowu przerwa na zabawę komóreczkami. Słodko. Miałem wrażenie, że strzyżenie klienta trwało o wiele dłużej niż w czasach kiedy ze swoimi kudłami biegałem do starego dziś, a może nawet nie żyjącego już Staśka…

W żeńskiej części salonu, gdzie o niebo trudniej byłoby mi udawać klienta, jakby inaczej. Nie znaczy, że analogowo. Co to, to nie! Siedzą sobie trzy panie suszące włosy w cichutkich, nowoczesnych suszarkach. Wpatrzone w wyświetlacze swoich smartfonów niczym moja babka w obrazek święty. I rzecz jasna gawędzą namiętnie. Kciukami, nie językiem ojczystym. Nawet nie odrywają wzroku, by spojrzeć na drzwi, gdy ktoś nowy wchodził do salonu. Kiedyś mówiło się, że ktoś jest rozgadany jak baby u fryzjera. Wierzcie mi na słowo – dziś jest rozpisany…

W czasie czterdziestu minut, jakie oczekiwałem na swoje miejsce w fotelu, by poinformować zdumionego moją glacą fryzjera, że pragnę wydłużyć sobie włosy, a tak naprawdę wpadłem jedynie z wizytą wspominkową, po stronie męskiej naliczyłem dwanaście rozmów telefonicznych i kilkadziesiąt różnorakich piknięć i dźwięknięć telefonów aktywnych w salonie, które rzecz jasna, nie mogły pozostać bez reakcji. Raz klienta, raz fryzjerów. Wyszedłem utwierdzony w przekonaniu, że o ile w różnych branżach nowe technologie przyspieszają pracę, tak w salonach fryzjerskich jedynie nożyczki śmigają szybko jak przed laty. Mają tylko o wiele więcej przerw na inną aktywność kciuka…

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top