26.11.2013
Smartfony ratują życie studentów
Niedziela. Umieram na wykładzie z… Nieważne z czego. Na każdym kierunku studiów są przecież przedmioty, które zabijają w człowieku chęć poznawania. Dookoła mnie zwłoki kolegów i koleżanek, którym wysiadły podtrzymujące przy życiu baterie w smartfonach.
Nieliczni szczęśliwcy wegetują przy gniazdkach z prądem. Ktoś w rogu auli przed słowotokiem niebanalnej, lecz kompletnie nieprzydatnej treści wypływającej z kształtnych warg pani magister, ratuje się analogową gazetą…
A ja, patrzę na ten teatr i jako wieczny student z kilkunastoletnim stażem, w ciszy nad zwłokami pomordowanych kolegów z roku, zastanawiam się, czy to się kiedyś zmieni. Czy ktoś kiedyś do cholery ogarnie się w ministerstwie i zrobi solidną oświatę zamiast farsy? Solidną, znaczy taką, która będzie dla ludzi użyteczna. Taką, która nie będzie oznaczała straty czasu, tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś z wykładowców musiał dostać godziny na przedmiot, jakim morduje zapał do nauki młodych. Taką, która zamiast narzucania, da młodym ludziom wybór interesujących ich przedmiotów. Taką, która da szacunek wykładowcom, którzy głupi przecież nie są i doskonale widzą i słyszą, co dzieje się w auli. Widzą ludzi z nosami schowanymi w ekranie tabletu, smartfona czy gazety, którzy ze wszystkich sił starają się przeżyć nudny wykład. Jedna z łódzkich uczelni wyższych zachęcając do rekrutacji, obdarowywała nowego żaka tabletem. Patrząc na siebie i kolegów z roku, śmiem twierdzić, że pojmuję dlaczego. By nie umarł z nudów na zbędnym mu w życiu wykładzie?
Miałem okazję, zaszczyt i radość dziesięć lat temu być studentem socjologii mediów u dr Andrzeja Rostockiego. W tym czasie były już powszechne w narodzie komórki, palmtopy i laptopy. Nikt na zajęciach u tego człowieka nie ratował się przed śmiercią z nudów, zabawkami i transmisją danych z rewolucyjną prędkością EDGE. Na tych wykładach było życie. Bo przedmiot był ciekawy, a i człowiek, który go wykładał – nie mniej. Na innych wykładach było to samo, co niedawno zaobserwowałem po swojej akademickiej reaktywacji. Przepaść technologiczną wypełniał alkohol, którego opary czuć było w auli tak wyraźnie, że niepijący mógłby się solidnie wstawić. Pił cały rok, bo bełkotu pana profesora inaczej nie dało się znieść. Minęło dziesięć lat i na polskich uczelniach nic się nie zmieniło! Dalej maltretuje się studentów przedmiotami, które nijak przydadzą im się w szeroko rozumianym życiu. Tylko internet jest szybszy, a zabawki coraz bardziej kolorowe…
Dlaczego tak jest? Dlaczego student, nie może wybrać przedmiotów, które go interesują, tak jak dzieje się to w części systemów edukacyjnych cywilizowanego świata? Dlaczego marnuje się czas i życie ludzi, a sam wykład sprowadza się do farsy. Wykładowca duka swoje, tłum na smartfonach czy laptopach robi swoje. Ogląda seriale, gra w gry, surfuje po mobilnym internecie. Byle podpisać listę i odwalić.
Umieram na trwającym trzy godziny wykładzie. Tablet dawno temu zdechł. I tak sobie myślę, że przez te trzy godziny, mógłbym nie tylko napisać Wam ten tekst, ale np. wejść w konflikt zbrojny z Szanowną Małżonką, by móc się pogodzić; zintegrować z kotem, spotkać z przyjaciółką lub jej brzydkim, nieatrakcyjnym, bo męskim odpowiednikiem. Jeden jest plus ratującego życie i zdrowie psychiczne studentów, wyposażonych w smartfony lub inne zabawki multimedialne z dostępem do internetu. – Spożycie alkoholu na wykładach spadło do zera.
Komentarze