30.11.2013
Po co nam 41 milionów pikseli w komórce?
Komórki wyglądają dziś prawie tak samo. Jak silikonowo-anorektyczne blondynki na plaży w Mielnie. Nuda… Ale nie w środku! Tylko patrzeć, jak tymi nudnymi wizualnie smartfonami będziemy oddawać się… fotografii molekularnej?
W życiu uwielbiam skromność i prostotę. Cenię ją bardzo u ludzi lub w przedmiotach, jakimi staram się przesadnie nie otaczać. Lubię jednak gdy każdy przedmiot ma określoną funkcję, do której go zaprojektowano. Przyglądając się trendom na rynku telefonii komórkowej, staram się zrozumieć po co konstruktorzy smartfonów upychają w tych urządzeniach matryce z 41 milionami pikseli? I nie mogę…
Oglądając te karykaturalne foto-telefony, rozmyślałem, po co mi miliony pikseli w komórce? By procesor mielił większe ilości danych? By zamiast 2 GB karty pamięci zapakować do telefonu, a wpierw kupić kartę o pojemności 32 GB? A może dlatego, żeby dalej w szaleńczym biegu światowej konsumpcji, co chwila szukać gniazdka z prądem? Jak wiadomo, tak duża matryca jest nie tylko światłolubna, ale i rozsmakowuje się w baterii. Boję się, że świat kiedyś przewróci się w tym biegu. Potknie o swoją głupotę i chciwość.
Ktoś powie, że jakość zdjęcia z takiego telefonu jest lepsza. A guzik prawda! Przecież i tak większość zdjęć komórkowych oglądamy na ekranach komórek, a nie w druku wielkoformatowym, gdzie rzeczywiście – przy zastosowaniach profesjonalnych, istotne są te miliony pikseli, których w marketingowej grze o klienta używają z manipulacją producenci. Ślą przekaz: Kup telefon z wieeeelką matrycą, staniesz się wieeeeelkim fotografem”. Tyle, że w fotografii od zarania dziejów jest tak, że za jakość zdjęć odpowiada nie matryca, a wcześniej klisza, lecz optyka aparatu i rozum fotografa. W komórkach dostępnych współcześnie na rynku, o przyzwoitych obiektywach można sobie co najwyżej pomarzyć. Bo to w końcu telefon! Oczywiście, są ciężkie, beznadziejne przypadki fototelefonów, które z wymienną optyką wyglądają tak pokracznie, że nie wiadomo czy jest to telefon, czy aparat fotograficzny. Ale patologiami zajmować się tu nie będę. Czasem tylko, jak takiego dziwoląga widzę, zastanawiam się, jak to się mogło stać, że takie coś przeszło z elektronicznych desek kreślarskich konstruktorów i trafiło w ręce naiwnych konsumentów. Kiedy czytam o „wymiennej optyce do telefonu”, zaczynam zgrzytać zębami i myśleć o modułach piorących do swojej lodówki…
Jedną z zasad marketingu jest planowanie. Idealnie jest, gdy dzięki niemu udaje się zaspokoić potrzeby rynku z zyskiem. Tylko jakie dziś są potrzeby użytkowników telefonów? Nie dziwię się, że konstruktorzy wariują, montując 41 megapikseli w komórkach, skoro od zwykłych niegdyś telefonów oczekujemy coraz szerszej funkcjonalności. Skoro każdy dziś po wyjściu z salonu operatora, może być fotoreporterem, to chyba czas najwyższy drodzy panowie z wielkich korporacji, by zaspokoić ambicje np. fizyków. Stworzyć telefon, który sprawdzi się w fotografii molekularnej! O radiologach nie wspomnę! Im przyda się komórka, która zrobi zdjęcie RTG lub przynajmniej badanko USG…
Niepokoi mnie proces kanibalizacji urządzeń, jakiego coraz agresywniej dopuszczają się producenci telefonów. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby w ten sam sposób zachowywali się producenci sprzętów AGD. I tak, oprócz lodówki z modułem piorącym, roi mi się ekspres do kawy z modułem telefonu. Bo to przecież fajnie pogadać z kimś przy kawie, nie?
Komentarze