29.09.2014
Płatności mobilne w narodzie
Na jego widok pani zareagowała tak, jakby zobaczyła schodzącego z krzyża Jezusa, albo coś jeszcze bardziej widowiskowego, o czym nie wypada pisać w mGSM.pl. – Ojej… – wybrzmiały wymalowane usteczka. – Da pan radę tym zapłacić?
Hurrrra! Na jednym z łódzkich osiedli mieszkaniowych, gdzie po całym dniu denerwowania moich redaktorów naczelnych grzecznie nocuję, w niecałe dwa miesiące otworzono nowy market. Z tego co widzę, cieszą się wszyscy mieszkańcy, którzy już w nim prawie mieszkają. No może z wyjątkiem małych sklepików, dla których gigant stał się śmiertelnym zagrożeniem. Przyglądając się temu co dzieje się w sklepie, mam wrażenie, że lokalna społeczność zachowuje się tak, jakby po 25 latach wolnej Polski, ktoś wreszcie zbudował tu sklep. Naród, z taką samą zawziętością, jak za znanej mi z dzieciństwa komuny, walczy o papier toaletowy, tablety z Androidem, ekspresy do kawy i wszechdobrobyt, jaki dał nam Zachód. A raczej Daleki Wschód. Jest miło. Zwłaszcza przy kasie, gdzie kasjerki zachęcają do płatności telefonem. Właśnie temu ciekawemu procesowi zdecydowałem się przyjrzeć, choć dziennikarski trud – uwierzcie mi na słowo – utrudniały mi same kasjerki, wszak były obiektami o wiele ciekawszymi od jakichś tam płatności.
Stoję spokojnie i widzę, jak z wywalczonym w promocji ekspresem do kawy, wędliną, zgrzewką cukru (który jak wiadomo krzepi) do kasy zbliża się pani Halina. Dyskretnie tak samo jak wiekowy już bombowiec B52 podchodzi do lądowania, lub jak kto woli bombardowania taśmy produktami. Kasjerka (o urodzie takiej, że gdybym miał ją opisać, ukrzyżowałby mnie naczelny, a Wam zabrakłoby czasu na lekturę do poniedziałku, by to przeczytać) zlicza dobra wyprodukowane w Chinach, a następnie zwraca się do pani Haliny głosem Afrodyty, czy chce zapłacić telefonem. Po udanym lądowaniu, zbita z tropu, kompletnie zdezorientowana pytaniem kobieta wpada w bezruch, zamyśla się jak w teleturnieju Wielka Gra, a następnie warczy niczym działko bombowca: – Jak to, telefonem?! Mam pani zostawić telefon? Przecież on jest więcej wart niż te zakupy? Oj, coś kręcicie! Nieładnie! Nieładnie!
Ostrzał kasjerki potokiem słów nie mających nic wspólnego ze świadomością nowych czasów trwał nadal. Oburzona klientka, która nie dała kasjerce dojść do słowa, porzuciła swoje zakupy i tak samo cicho, jak podchodziła do lądowania, odfrunęła. Nie wiem kogo bardziej zrobiło mi się żal. Blondyneczki przy kasie, którą rzecz jasna wyłącznie z czysto ludzkich pobudek chciałem przytulić, czy niedoinformowanej kobiety, która nie nadąża za technologią, być może dlatego, że nikt nie chce poświęcić jej czasu na edukację z obsługi płatności mobilnych, lub jej się nie chce uczyć. Oczywiście, gdybym miał wybierać, bezdyskusyjnie wybrałbym przytulenie kasjerki, ale ponieważ byłem z żoną i chcę żyć, postanowiłem ograniczyć się do zwykłej relacji handlowej.
Unikam transakcji zbliżeniowych. Zbliżam się wyłącznie z ludźmi, których kocham, lubię, szanuję. W handlu używam gotówki, a jeśli to konieczne – kart z pinami, które ćwiczą umysł. Zapamiętać pin do kilku kart, domofonu, telefonu, komputera, tabletu – przyznacie, jest to wyzwanie dla umysłu. Zwłaszcza, kiedy do każdego z urządzeń jest inny kod dostępu. Gdy już udałem, że zapomniałem pinu do kart, miła pani zaproponowała mi płatność telefonem. – Wspaniale! – odrzekłem, wyjmując z kieszeni jeden z moich ulubionych telefonów – Ericssona R320s. Na jego widok pani zareagowała tak, jakby zobaczyła schodzącego z krzyża Jezusa, albo coś jeszcze bardziej widowiskowego, o czym nie wypada pisać w mGSM.pl. – Ojej… – wybrzmiały wymalowane usteczka. – Da pan radę tym zapłacić? Wie pan, potrzebny jest dostęp do internetu… – przebąkiwała kobietka. – Mam internet w telefonie – z dumą uruchomiłem i zaprezentowałem przeglądarkę WAP, która była popularna w czasie, kiedy młoda dama przyjmowała sakrament Komunii Świętej. – Bo tam… Bo… Bo wie pan, Bo tu, aplikacja taka jakaś specjalna musi być w telefonie. Ma pan? Pojawia się kod, ja ten kod tu wpisuję i wie pan… Ale na tym telefonie… Ojej, to ja pójdę zapytam kierownika…
I odfrunęła… Chciałem młodą damę trochę rozbawić leciwą technologią, a nie wprawić w daleko idące zakłopotanie, które być może nawet dotarło do zarządu sieci sklepów. Może to być prawdopodobne, bo kierownika jakoś też się nie doczekałem, więc odfrunąłem.
Komentarze