20.02.2016
Koniec Apple!
Nareszcie kilka dni spokoju w redakcji. Redaktory buszują w Barcelonie na MWC, a ja wreszcie mam czas zająć się czymś istotnym, tj. rozważaniem na temat końca świata. I choć nie wiem, czy piekło zamarzło, to koniec z pewnością się zbliża. Apple. Jakie znamy…
Kot mi świadkiem, niespotykanym spokojem reagowałem na dziadostwo Apple, które w minionych miesiącach kolejny raz dało wyraz swojej buty. Nie dawałem się ponieść emocjom i nie używałem brzydkich słów, do których mam wyjątkową słabość, gdy dotykam ludzkiej krzywdy. Na temat afery z komunikatem „ERROR 53”, czyli pomordowanych iPhonach, naprawianych poza autoryzowanymi serwisami producenta napisano już prawie wszystko. A spodziewałem się więcej. Np. oświadczenia firmy, z którego wyznawcy mogliby wyczytać, że tak naprawdę, to ich iPhone wcale nie jest ich, bo jest tak genialny, że to raczej forma wieczystej dzierżawy niż kupna, czytaj, przejęcia urządzenia na własność. Z czymś co kupimy na własność, możemy robić co chcemy. Jeśli sprzęt wynajmujemy, nie za bardzo. Nie możemy np. służbowego tabletu wyczyścić w zmywarce, bo pracodawca wystawi nam za niego rachunek. Tak samo postąpiło ze swoimi klientami Apple, zabijając iPhony, które po przejściach trafiły do nieautoryzowanych klinik. Aż tu nagle, czytam w branżowych serwisach, że chłopcy z Cupertino, najprawdopodobniej zeszli z Himalajów samouwielbienia, albo przynajmniej wytrzeźwieli i wydukali słowo „przepraszam”. Kot zareagował łzami, ja łzami. Zrozumieliśmy, że pewien świat się skończył…
W Cupertino, w ogóle jakoś bardziej ludzko się zrobiło. Nie mam na myśli cenników urządzeń, bo na to za chwilę przyjdzie czas, lecz prokonsumencki mur, jaki jabłuszko postawiło służbom. Otóż specagenci FBI zażądali od giganta stworzenia furtki w oprogramowaniu, pozwalającej im na włamywanie się do iPhone’ów. Ktoś ważny w Apple odpiął spodnie, spuścił je do kostek – prawdopodobnie wraz z bielizną, i w stronę agentów wymownie wypiął zapewne brzydki zad. Brawo! Takie prokonsumenckie, rzekłbym ludzkie, wolnościowe odruchy w biznesie zdarzają się albo na ciężkiej balandze, albo wtedy, gdy interes idzie źle. A najczęściej, po ciężkiej balandze, gdy interes idzie źle. Prognozowane przychody za obecny kwartał są dla Apple, delikatnie mówiąc kiepskie. Pierwszy raz od 2003 roku spadnie sprzedaż urządzeń z jabłuszkiem. Koniec świata! Trzymam kciuki za firmę, bo zmiana być może dobrze im zrobi. A w konsekwencji nam…
Ale nie o Apple chciałem Wam marudzić. Kogo dziś obchodzi jakieś tam Apple… Jak na romantyka przystało, w Walentynki zabrałem Szanowną Małżonkę na skanowanie 3D w łódzkim Experymentarium. Kot, łajza, pozostał w domu, bo kiepsko skanuje się nazbyt ruchliwe istoty. W tym dzieci. Szanowna miała łzy w oczach, zapewne dlatego, że była zachwycona godzinnym wykładem o tym, jak powstają skany i wydruki 3D, a jej koleżanki tracą czas na jakiejś nudzie w teatrze, kinie czy kolacji z tym samym facetem przy świecach. Widziałem, jak była wsłuchana w wykład o tym, że tak naprawdę z różnych materiałów można dziś wydrukować sobie niemalże wszystko. No, prawie wszystko. Jeśli uda się produkować w druku układy scalone, to z pewnością słowo „wszystko” sens złapie za kilka, kilkanaście lat. Byłoby bardzo ciekawe, gdybyśmy w przyszłości, kupowali sobie nowego iPhone’a czy iPada w postaci pliku do wydrukowania na drukarce 3D. Tak, jak dziś kupuje się muzykę czy filmy. Tak kupiony telefon moglibyśmy naprawiać sami. Albo wydrukować jeszcze raz, gdy się ekranik za bardzo porysuje. Jakże oszczędne byłoby to dla środowiska. Jakie wyzwanie dla rynku pracy, który dziś kolorowe zabawki produkuje wyzyskiem. Na tegorocznym MWC buszujące tam redaktory, tego jeszcze nie zobaczą. Ale kto wie? Może za trzydzieści lat, ktoś z nas krzyknie „koniec świata!”.
Komentarze