13.06.2015
Halo? Przyślijcie mi proszę siedem baniek…
Bez wątpienia kluczowa dla tego spektakularnego wydarzenia w polskiej kryminalistyce była znajomość języka angielskiego. Mniemam, że o wiele większa niż szefa Parlamentu Europejskiego i całkowicie wykluczająca używanie translatora Google, z którego tak namiętnie korzysta nasza młodzież. I nie tylko…
Zawsze uważałem, że znajomość języków popłaca. Tak samo, jak elementarna umiejętność obsługi zwykłego telefonu. Doskonałym dowodem tej tezy jest 48-letni mieszkaniec Jastrzębia-Zdroju, który dodzwonił się za ocean do jakiejś amerykańskiej firmy, przedstawił jako jej prezes, a następnie zlecił wykonanie przelewu na bagatela 7 mln dolarów. Policja i prokuratura nie zdradzają w skąpych wypowiedziach dla prasy, czy był to pijacki żart w stylu „ja nie załatwię?”, czy po prostu przebłysk intelektualny naszego rodaka, znającego się na naiwności ludu żyjącego za wielką wodą. Ważne, że przelew na wskazane konto doszedł. Doszli też śledczy, którzy podobno szybko jak na polskie realia przymknęli „prezesa”, który wypiera się aktorskich talentów.
Przyznam, że choć oczywiście takich działań nie popieram, to facet mi naprawdę zaimponował. O wiele bardziej niż jakiś haker, który wirtualnie napadł na Plus Bank i w żenujący sposób kreuje się na Robin Hooda ery bankowości elektronicznej, a uprawia szantaż. Raz lub Polsilver – bo tak przedstawia się pan, który włamał się do Plus Banku wzorem pana Stonogi publikuje w sieci poufne informacje o klientach. W odcinkach, bo nie dostał 200 tys. zł. Histeryzuje i majaczy też coś o celach społecznych. Upały ludziom doskwierają. Albo brak charakteru…
Pan ze Śląska przynajmniej miał fantazję. Może nie śmigał klawiaturą po serwerach bankowych, ani nie grzebał w kodach mozolnie pisanych przez programistów. Jego narzędziem był po prostu telefon! Zapewne towarzyszyło mu też dobre samopoczucie, być może wspierane przez kilka powolnie trawionych gramów alkoholu. Bez wątpienia kluczowa dla tego spektakularnego w polskiej kryminalistyce „wielkiego skoku” była znajomość języka angielskiego. Mniemam, że o wiele większa niż szefa Parlamentu Europejskiego i całkowicie wykluczająca używanie translatora Google. O głupim, skretyniałym, naiwnym rozmówcy po drugiej stronie słuchawki, nie wspomnę. Wisienka na torcie jaka jest, lub koń – każdy widzi.
Pękałem ze śmiechu czytając komentarze internautów na temat wyczynu naszego krajana, a w „Wyborczej”, że „Jeśli haker, który włamał się do systemów Plus Banku, nie popełni żadnego błędu, to szanse na jego uchwycenie są nikłe lub wręcz zerowe”. Ileż w tych wszystkich głosach było zazdrości, mściwości, jadu w polskim sosie słodko-kwaśnym. Kilku chwaliło się nawet, że próbowało powtórzyć wyczyn mieszkańca Śląska. Inni włamali się starą Nokią do PKO. Poezja! W czasie ich internetowych pomlasków, pewnie nie jeden zdolny informatyk hackował zabezpieczenia kolejnego z coraz bardziej wirtualnych banków. Być może dlatego, że nie ma tyle śmiałości, żeby poczuć się prezesem dużej korporacji, jak mężczyzna wziąć telefon do ręki, wybrać numer (ciekawe kto z Was na szybko zna kierunkowy do Stanów) i zlecić przelew kilku zielonych baniek na swoje konto.
Po kabarecie jaki wydarzył się na Śląsku i w Plus Banku; po tym jak „Wyborcza” kupiła sobie heroinę w sieci i po tym, że nie mogę po ludzku dogadać się z pracownikiem BOA mojego operatora w błahej sprawie, wierzę w to co mówią specjaliści rynku IT. Bezdyskusyjną prawdą jest, że najsłabszym zabezpieczeniem cyfrowych technologii jest człowiek. Żywy. Z krwi i kości. Często z telefonem w łapie…
PS Ciekawe, czy dożyję czasów, w których trzeba będzie najmować hakerów do ochrony swojego konta w banku?
Komentarze