Quantcast

adplus-dvertising
Felietony Drony w służbie narodu

11.04.2015

Drony w służbie narodu

W tym roku przespałem wszelkie świętości. Nie obudziła mnie elektroniczna tona SMS-owych serdeczności. Telefon miał święty spokój. Spał jak ja. Ale nie telefon mojej sąsiadki, która zmartwychwstałego Jezusa wypatrywała na blokowisku dronem…

Dwa lata temu przeżyłem atak drona redaktora Łukowskiego, który ganiał mnie tą szatańską maszyną po redakcji. Na szczęście bateria tych niskobudżetowych zabawek nie pozwala na zbyt długie szaleństwa i uszedłem z życiem. Dziś, gdy tylko nie pada, dronem straszy mnie ekscentryczna sąsiadka, która „monitoruje” osiedle warczącą maszyną. O ile źle ludziom nie życzę, to niech tego drona jasna cholera weźmie. Zbudzony warkotem, w przerwach między drzemkami, oglądałem stare filmy, m.in. „Robocop” Paula Verhoevena z 1987 roku. Film widziałem jako siedmiolatek i wszystkie wykorzystane w nim futurystyczne wizje robotyzacji i komunikacji mobilnej organów tzw. sprawiedliwości mocno skorumpowanej, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dziś stają się rzeczywistością. Na szczęście jeszcze nie w Polsce, gdzie na posterunkach trwa żarliwa wymiana maszyn do pisania „Łucznik” na komputery PC i tablety. Tylko patrzeć, jak uzbrojony dron zjawi się nad głową przestępcy i w najlepszym wypadku powali go na ziemię gazem. Roboty takie właśnie rozpoczynają służbę w indyjskiej policji. W naszym kraju zabawki te także pomagają policjantom głównie w monitorowaniu jezior i szlaków turystycznych oraz przy zabezpieczaniu imprez masowych. Podobno nieuzbrojone, choć kto wie…

Raz kolejny piszę o dronach, bo to straszne draństwo jest. Wleci wszędzie, wszystko wypatrzy, szybkie jak mucha, ubić ciężko – zwłaszcza te profesjonalne. Pozwoleń, w istocie żadnych na to nie trzeba mieć. Ledwo na mojej Piotrkowskiej, pod redakcją rozłożyły się ogródki, a już jacyś maniacy bawili się tym ustrojstwem. Frywolne drony tej wiosny widziałem już trzy. Oczywiście, ani jednego policyjnego, bo u nas to jeszcze nie ta epoka. U nas, pierwszeństwo mają przestępcy. Bo nie inaczej nazywam debila, który fruwa dronem nad głową staruszki, przyprawiając ją o palpitację serca i ma z tego nieziemski ubaw. Leciwej kobiecie życie uratowała marna bateria w „zabawce”. Pytanie, kiedy kretyni, którym żadne prawo nie ogranicza dostępu do tych robotów, zaczną używać ich do o wiele poważniejszych „zabaw”? Np. Do przenoszenia niewielkich ładunków wybuchowych?

Dron mojej sąsiadki, o którym rozpisywałem się niespełna rok temu, nie wrzucił na mój balkon żadnego ładunku wybuchowego, ale sądzę, że dwóch zwaśnionych ze sobą sąsiadów z przeciwnego bloku, gdyby tylko miało w swoim orężu takie maszyny, zrezygnowałoby z rzucania w swoje balkony zgniłymi ziemniakami czy orzechami, czego byłem zażenowanym świadkiem, lecz z pewnością poszłoby w nowe technologie służące eskalacji tej jakże barwnej, ludzkiej złośliwości. Aż boję się pomyśleć co jeden drugiemu mógłby instalować dronem na balkonie! Np. psi stolec z trawnika, parujący pod balkonem tego pierwszego, od którego zaczęła się osiedlowa wojna dwóch panów. Drugi pan, pasjonat muzyki klasycznej, z pewnością wkurzyłby się, gdyby sąsiad podesłał mu drona z muzyką disco polo. Kreatywności w tej powietrznej, w pełni mobilnej złośliwości, obawiam się, mogłoby nie być końca. Oczywiście, wszystko w zgodzie z durnym prawem, które pozwala różnym idiotom „bawić” się maszynami nie cięższymi niż 25 kilogramów w zasięgu ich wzroku. O wyobraźni nie ma ani pół słowa…

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

top