13.03.2015
Czas na e-majtki!
Czy nie tańsza w zaspokojeniu wyrośniętego ego, byłaby bransoletka z wygrawerowanym logotypem Apple, niż cały ten iWatch? Ot, choćby jak z tymi naklejkami na samochody. W ruchu miejskim, jabłuszko na rdzewiejącej klapie bagażnika zawsze jest dla mnie widokiem bezcennym…
Od drugiej odsłony iPhone’a, każda premiera firmy Apple poprawia mi nastrój. Śmiem twierdzić, że bardziej od filmów Woody’ego Allena, który powiedział kiedyś, że „80 proc. sukcesu, to pojawienie się”. Mocno, oj mocno do serc wzięli sobie te słowa panowie z Cupertino, którzy oprócz zmodernizowanego MacBooka (czapka z głowy), pokazali jak zwykle coś, co ma zmienić świat. iWatcha. Czyli smartwatcha. Ale nie jakiegoś tam zwykłego, tylko takiego, że łeb urywa! Mnie urywa od śmiechu. Pokazali coś co z wyglądu przypomina zegarek, ale nie jest zegarkiem. Bardziej pilotem do telefonu, a tak naprawdę jest sukcesem, bo… coś pokazali.
Jak pewnie większość ludzi, którzy nie logotypowo lecz zdroworozsądkowo podchodzą do życia, największy śmiech ogarnął mnie gdy dowiedziałem się, że zegarek Apple „pocyka” na baterii kilka-kilkanaście godzin. Firma tego nie powiedziała, ale prasa tak. Najlepiej by było, żeby użytkownik nosił, ale nie używał iWatcha. Bo wtedy dłużej pożyje. Ktoś to rozumie? – Macie wspaniały samochód, ale nie jeździjcie nim, bo silnik się zużywa! No, ale coś za coś. Jeżeli z zegarka robi się telefon, kino domowe, bo film można na nim obejrzeć (winszuję amatorom), salę koncertową do słuchania muzyki, fejsownię i szereg innych wirtualnych rozrywek, z których staroświeccy ludzie zwykli korzystać choćby na smartfonie, to czemu ja się w ogóle dziwię? Mój pierwszy zegarek elektroniczny firmy Montana miał tandetny wyświetlacz, 8 melodyjek, stoper, pokazywał datę i nie trzeba było go codziennie ładować, bo bateria żyła dwa lata. Nie powiem, człowiek marzył o zegarku, jakim David Hasselhoff w serialu „Knight Rider” przywoływał swojego czarnego, inteligentnego Pontiaca, Kitta. Współczesny iWatch co najwyżej może przywołać w kieszeni iPhone’a leniwego użytkownika. Bogiem a prawdą, nie pojmuję po co ludziom drugi terminal z opaską na ręku?
Czy dla wyznawców nie tańsza w zaspokojeniu wyrośniętego ego, byłaby bransoletka z wygrawerowanym logotypem Apple, niż cały ten stek highendowej elektroniki, wibrujący w nadgarstek, gdy koś do nas dzwoni. Ot, choćby jak z tymi naklejkami na samochody. W ruchu miejskim, jabłuszko na rdzewiejącej klapie bagażnika zawsze jest dla mnie widokiem bezcennym… iWatch przypomni o iPhonie. Jakie to romantyczne… O moim smartfonie nic i nikt mi nie musi przypominać. Nie wyobrażam sobie mieć czegoś w rodzaju pilota do telefonu, a konwencjonalnego zegarka nie używam od blisko 20 lat. Mojego smartfona udało mi się ujarzmić tak, że nie atakują mnie absolutnie żadne powiadomienia. Telefon mam maksymalnie zakneblowany. Nic nie marudzi, nic nie wibruje. Ot, płaski klocek, na który czasem zerkam. Ktoś napisał SMS, to odpisuję, jak się zorientuję i mam na to chwilę. Podobnie z Facebookiem, na którego zaglądam gdy mam ochotę, a nie 17 razy na minutę, gdy tylko coś w telefonie „piknie”. Można powiedzieć, że mój telefon to taki zegarek elektroniczny, tylko nie noszę go na ręce. Jak chcę i mam potrzebę, to na niego spojrzę. Jak nie, to nie. Gdybym się uparł, dorobiłbym do niego jakiś pasek i mógłbym śmiało nosić go jako smartwatcha. To teraz taki trend. Sam smartfon nie wystarcza. Trzeba mieć „smartłocza”… Pewnie mój smartfon z doklejonym paskiem na ręku wyglądałoby głupio. Współczynnik żenady osiągnąłby zenit. Mniej więcej tak samo jak w mojej opinii głupio wygląda sterowanie telefonem komórkowym przez zegarek, mówienie do zegarka lub nieustanne gapienie się w niego, a później na telefon. I tak na zmianę…
Cały ten trend biżuterii elektronicznej jest dla mnie bardzo ciekawym ruchem ze strony producentów elektroniki. Skoro schodzą na inne obszary zainteresowań, znaczy się, że w telefonach powiedzieli już wszystko. No, może nie samsung. Ich najnowszy smartfon z rozlewającym się ekranem na boki urządzenia, to tylko krok od tego, by wyświetlacz był także na pokrywie baterii. Wtedy można będzie do upadłego obracać telefonem. iWatch bez wątpienia poprawił mi humor. Czekam na majtki z ekranem dotykowym i Wi-Fi, lub choćby z Bluetooth. Coś czuję, że tylko tak w przyszłości użytkownik nie zapomni o zmianie bielizny…
Komentarze