10.06.2015
A winyle ojca sobie stoją…
To trzeba być mną, żeby w jednym tygodniu zniszczyć smartfona, tablet i prawie spalić samochód. O ile w samochodzie mojej kolekcji płyt CD nic się nie stało, tak szlag trafił blisko 12 GB muzyki, zaciągniętej na tablet z pewnej popularnej usługi muzycznej.
Nie zapomnę pierwszego dnia z aplikacją, która za kilkanaście złotych miesięcznie pozwoliła moim uszom kąpać się w oceanie albumów z muzyką. Na skompletowanie ich w tradycyjnej, krążkowej postaci musiałbym wydać kilkaset złotych. Próbowałem kilka tygodni temu oszacować wartość mojej płytoteki na wirtualnych półkach. Kilka tysięcy złotych zliczyłem przekopując się przez zbiory muzyczne ulubionych artystów. Nie udało mi się dokończyć, bo soft tabletu trafił szlag i w kosz poszła cała moja wirtualna płytoteka. Nie znam kulisów umowy tantiemowej i nie wiem ile dokładnie zarabiają oni na tym, że taki meloman jak ja siedzi po nocach zamiast spać, ściąga płyty, tfu! Pliki! I słucha… Wiem zaś, że są to niewielkie kwoty, o których dżentelmenom nie wypada pisać. Zwłaszcza po tak gigantycznej stracie.
Do streamingowych gigantów dołącza Apple, a znawcy rynku – m.in. szef Sony, już wieszczą, że wstrząśnie ona światowym rynkiem muzycznym. Znaczy, że co? Że artyści zaczną wreszcie zarabiać godziwe pieniądze u Apple? Że usługa ta będzie dla nich kołem ratunkowym? Warto wiedzieć, że sprzedaż fizycznych płyt CD w naszym kraju jest zatrważająco niska. Czy Apple pozwoli artystom zarobić dobre pieniądze? Wydawałoby się, że skoro wytwórnia nie ma kosztów całego tego plastikowego dobrodziejstwa, to artyście powinno skapnąć więcej niż za sprzedaną płytę z plastiku, prawda? Nic bardziej mylnego. Cyfrowa muzyka w sieci hula, a tu dochodzą wieści, że Spotify choć od lat jest obecny na naszych urządzeniach mobilnych, to jeszcze nie zdążył zarobić pieniędzy. Tak samo, jak reszta podobnych projeków. A tanio nie jest, oj nie! I w aplikacji streamingowej od Apple też nie będzie tanio. Ciekawe, czy bezpieczniej
Piszę Wam, jak co tydzień szczerze, że z olbrzymim trudem dochodziłem do siebie po tym, jak ulubione i po prostu ciekawe płyty wyparowały z mojego urządzenia. Wirtualna „wypożyczalnia” muzyki płonęła w myślach z prędkością stodoły pełnej siana. W ciągu jednej sekundy straciłem dwa lata budowania pokaźnego zbioru muzycznego, którego jak się okazało, nie uda się odtworzyć. Na nic lament w słuchawce pracownika usługodawcy. Przepadło. Jak się domyślacie, pokochałem streaming…
Następnego dnia odwiedziłem pierwszą kobietę mojego życia, a w oko wpadła mi nieduża, ale zadbana kolekcja płyt winylowych mojego ojca, który w niebie słucha już pewnie muzyki wyłącznie z chmury. Przeglądałem te winyle z tęsknotą za nim, ale i czasami jakże nieodległymi, kiedy muzyka miała bardziej namacalny charakter. Niektóre płyty miały blisko 70 lat, większość ponad 50. Stały sobie dumnie na półce, tuż obok starego ale sprawnego gramofonu Unitry. Były. Po prostu były. Spojrzałem na swój tablet po resecie i zrozumiałem w tej krótkiej chwili, że wirtualne multimedia nie mają dla użytkowników żadnej przyszłości. Czy usługa Apple to zmieni? Nakarmi artystów? Nie zuboży odbiorców? Będę szczery. Wątpię…
—–
Drodzy, przepraszam Was z całego serducha, że w weekend nie pojawił się mój tekst. Zwłaszcza tych, którzy na niego czekali. Przyjmijmy, że mój ulubiony kompan z redakcji, Adaś Łukowski, jak za dawnych lat zamknął mnie w szafie, gdzie spędziłem dłuuugi weekend 🙂 Pozdrawiam Was bardzo serdecznie! (WA)
Komentarze